piątek, 9 sierpnia 2013

22

Tyle dni zostało do wylotu. Stres? Raczej nie, jeśli już to pozytywne podekscytowanie. Dopiero to zaczyna do mnie docierać, zwłaszcza po wczorajszym pytaniu od Łukasza, dalej zwanego Białym. Mówił też, że będzie musiał posprzątać dom na mój przyjazd. Prawie się wzruszyłem. Póki co mamy zaklepany road-trip do Melbourne w drugi weekend po moim przylocie. Nie mogę się doczekać.

Nadal pracuję nad listą rzeczy do zabrania ze sobą. Nie będzie raczej problemu z uzbieraniem tych 30kg bagażu, jakie pozwalają zabrać ze sobą linie lotnicze Emirates. Problemem będzie tylko podjęcie decyzji na temat tego, co trafi do walizki. Ale szczególnie mnie to nie martwi. Podstawowy zestaw ubrań na każdą okazję, elektronika użytkowa, buty do biegania, kubki dla Łukasza i Poli, dokumenty. Może przed wyjazdem uda mi sie jeszcze spieniężyć kilka klamotów, gotówki nigdy za wiele.

W pracy luz od odbrych kilku tygodni (miesięcy?) i nie sądzę, by kilka ostatnich dni miało przybrać na intensywności czy wolumenie obowiązków służbowych. Sporą różnicę robi też samo moje nastawienie, z jakim tu przyjeżdżam. Nic już mnie tutaj nie zdenerwuje, zamiast tego mnóstwo rzeczy mnie śmieszy. Promieniuję uśmiechem i spokojem wiedząc, że zostało mi już tylko kilka dni do odsiedzenia w tym nieszczęsnym grajdole. Patrzę na to wszystko i mam niesamowitą wewnętrzną satysfakcję, że już niedługo nie będę częścią tego chorego systemu. Jedyną rzeczą, jaką mogę mu zawdzięczać jest to, że pozwolił mi podjąć tę konkretną decyzję o wyjeździe.

PS.
Po co ten blog? Ano, kilka osób świadomych faktu, iż wyjeżdżam, zasugerowało, że fajnie by było, jakbym stworzył jakąś przestrzeń, w której mógłbym relacjonować swoją wyprawę i w której mógłbym zamieścić z niej zdjęcia. No i voilà!